Polska, Tatry i Podhale, Zakopane

Wyprawa na Giewont – czyli o tym jak nic nie zdobyłam, ale było warto…

Giewont jest jednym z najwyższych szczytów Tatr Zachodnich, położonym w całości na terytorium Polski. Przy ładnej pogodzie dokładnie można zobaczyć jego grań przypominającą Śpiącego Rycerza. Najbardziej jednak widać znajdujący się na samej górze żelazny, piętnastometrowy krzyż ustawiony w 1901 roku.

Zanim jednak będzie można zobaczyć Giewont z bliska trzeba przejść kilka ładnych kilometrów, jednym z wybranych szlaków turystycznych. Ja wybrałam drogę prowadzącą przez Dolinę Małej Łąki. Z hotelu, w którym mieszkałam doszłam do Gronika, gdzie rozpoczyna się żółty szlak prowadzący doliną do Kondrackiej Przełęczy. Tam należy skręcić w lewo i wybrać niebieski szlak, który wiedzie na sam wierzchołek góry.

Dolina Małej Łąki to zalesiona typowo reglowa dolina. Po jednej i drugiej stronie szlaku rozciąga się gęsty las, który w niektórych miejscach został zniszczony przez nawałnice. Na szczęście jednak straty drzewostanu w tej dolinie były mniejsze niż w Dolinie Kościeliskiej, czy Chochołowskiej. Wchodząc do doliny bardzo mocno we znaki dawała się duża wilgotność powietrza. Wcześniej chodząc po Dolinie Kościeliskiem dziwiłam się, że niektóre osoby mają mokre koszulki od potu. Tutaj po piętnastu minutach od wejścia do doliny sama tego doświadczyłam. Czułam się jak w dżungli amazońskiej i droga choć niezbyt skomplikowana ze względu na trudność podejścia, okazała się w praktyce bardzo męcząca. Najgorszy dla mnie do pokonania okazał się jej dolny odcinek. Dopiero gdy weszłam wyżej, w piętro kosodrzewiny mogłam zacząć oddychać pełną piersią. Tam z kolei w wyższych partiach gór niemiłosiernie paliło słońce. Ogólnie można powiedzieć, że i tak źle i tak niedobrze. Nie jestem osobą o mocnej kondycji fizycznej, ale na tym szlaku tego dnia nawet wysportowani panowie w dresach i adidaskach mieli problemy z podejściem. Kończąc te narzekania na pogodę chciałam przedstawić najciekawsze odcinki trasy.

Najpiękniejsza część doliny zaczyna się na Wielkiej Polanie Małołąckiej. Dawniej w krajobraz tego miejsca wpisywały się podhalańskie szałasy pasterskie, które później rozebrano. Był to typowo pasterski region, a wielowiekowy wypas owiec przyczyniał się do jałowienie terenu. Obecnie Wielka Polana znana jest z bogactwa roślinności kwiatowej. Z polany można też podziwiać widoczne wokół wapienne turnie i urwiska.

Po przejściu polany droga powoli zaczynała piąć się w górę. Początkowo prowadziła przez las i była dość monotonna. Dalej rozpoczęło się strome podejście po śliskich kamieniach. Po prawej stronie mija się Niżnią Świstówkę Małołącką, po czym dochodzi się do Kondrackiej Przełęczy. Później należy skierować się na szlak niebieski prowadzący prosto na Giewont.

Wchodząc w wyższe partie gór i opuściwszy leśną dolinkę odczułam ulgę, bo zmalała wilgotność powietrza. Z przyjemnością patrzyłam na przepiękne krajobrazy, górskie skały z porastającą je kosodrzewiną. W oddali na Hali Kondratowej dostrzegam kozicę. Przechodząca obok mnie dziewczyna zaopatrzona w bardzo dobrą lornetkę podpatrzyła, że był to osobnik płci męskiej. Siadłam na kamieniach, odpoczywam i z przyjemnością obserwowałam wędrujące powoli zwierzę. Zza krzaków kosodrzewiny z góry cały czas słyszałam dobiegające z góry głosy. Oznaczało to, że Giewont był coraz bliżej. Po kolejnych kilkunastu minutach wędrówki doszłam do połączenia szlaku, którym wędrowałam z niebieskim szlakiem prowadzącym na Giewont z Kuźnic przez Halę Kondratową. O ile przez dolinę Małej Łąki wędrowało niewiele osób, to z Kuźnic ciągnęły tłumy.

Ostatni odcinek drogi na Giewont był zatłoczony, ale na szczęście cały czas można było iść. Nie było kolejki przed wejściem. Niewielkie korki tworzyły się tylko podczas zejścia. Usiadłam przy skrzyżowaniu szlaków i zaczęłam zastanawiać się ile czasu zajmie mi wejście na górę. Obliczyłam, że ze względu na dość duże zmęczenie, ilość osób wchodzących i czas potrzebny później na odpoczynek, przed dalszą drogą potrzebowałabym co najmniej godzinę. Ruszyłam w stronę szczytu, lecz po kilkudziesięciu metrach zrezygnowałam i zawróciłam. Bardziej mi zależało na powrocie czerwonym szlakiem doliną Strążyską, niż na zdobywaniu samego Giewontu. Opowiadając później wrażenia z wycieczki spotkałam się z niedowierzaniem, jak można było w takim momencie zrezygnować. To tak jakby ktoś był w Paryżu i nie zobaczył wieży Eiffla. Poza tym sama trasa dojścia przez Dolinę Małej Łąki nieznana nikomu – na Giewont chodzi się trasą z Kuźnic przez Halę Kondratową.

Drogę powrotną wybrałam przez Przełęcz w Grzybowcu i Dolinę Strążyską. Mogę powiedzieć, że był to strzał w dziesiątkę ze względu na malowniczość trasy (chyba jedna z najładniejszych jakie widziałam podczas mojego pobytu w Tatrach). Dalej droga prowadziła przez las. Z daleka można dostrzec położone w kotlinie Zakopane.

Niecałe dziesięć minut przed wyjściem do Doliny Strążyskiej miałam niesamowitą przygodę. Lekko uderzyłam butem o wystający kamień i odkleiła się prawie w całości podeszwa buta. Moje ulubione buty, które miałam od kilku lat nie wytrzymały trudów wyprawy na Giewont. Dobrze, że były to porządne buty, o wielowarstwowej podeszwie, bo jej jedna warstwa przyszyta do wierzchniej części buta trzymała się mocno. Gdyby nie to, miałabym niezły peeling idąc po kamieniach. Starając się za bardzo nie przejmować oderwałam ją do końca i podążyłam w stronę wylotu do doliny. Próbowałam też oderwać podeszwę od drugiego buta, tak dla równowagi, ale ta trzymała się mocno. Cieszyłam się, że stało się to w miejscu gdzie nie było trudnych podejść, czy ostrych skał, a grunt w tym miejscu był suchy. Cieszyłam się też, że zrezygnowałam z wejścia na Giewont, bo miałabym dobrą godzinę w plecy, a z rozwalonym butem byłoby mi trudno pokonać szlak przy przełęczy w Grzybowcu.

Pierwszym miejscem, które zobaczyłam po dotarciu do Doliny Strążyskiej była Polana Strążyska. Jej nazwa pochodzi od strągi, czyli przenośnego ogrodzenia , za którym gromadzone są owce do dojenia.

Po dotarciu na Polanę Strążyską obejrzałam stare zabudowania pasterskie, a w jednej z chat góralskich urządzono bufet. Zamówiłam porcję kwaśnicy z żeberkiem i muszę przyznać, że smakowała znakomicie. Miałam pewne obawy przed zamówieniem tej zupy, gdyż najczęściej zupy z kapusty mi nie smakują, bo są za kwaśne. Ta miała kwasowość idealnie dopasowaną i była znakomicie przyprawiona. Trochę odpoczęłam w małej chatce, patrząc na jej góralski wystrój, a następnie postanowiłam nie poddawać się i wybrać się nad wodospad Siklawica.

Po kilku minutach wędrówki dotarłam do wodospadu Siklawica. Wodospad opada z dwóch prawie pionowo nachylonych wapiennych skał, a jego łączna wysokość wynosi 23 metry (górna część ma 10 metrów, a dolna 13 metrów wysokości). Okolice wodospadu to bardzo przyjemne miejsce – można posiedzieć, popatrzeć na spływającą wodę, rozbryzgującą się u podnóża skał i posłuchać szumu wody.

W drodze powrotnej obejrzałam stare szałasy pasterskie i ogromny głaz, który nazywany jest Sfinksem.

Dalej minęłam skałę Edwarda Jelinka, w której ścianę wmurowano tablicę upamiętniającą działalność tego czeskiego literata i miłośnika Zakopanego.

Po lewej stronie drogi dostrzegłam Trzy Kominy Strążyskie, zbudowane z dolomitów, o charakterystycznym strzelistym kształcie. Dawniej te wystające turnie były ulubionym celem wspinaczek dla wielu taterników.

Dolina Strążyska jest prawie w całości zalesiona. Wzdłuż drogi prowadzącej przez jej środkiem płynie Strążyski Potok.

Doszłam do bramy wyjściowej z doliny i dalej udałam się ulicą Strążyską w kierunku centrum Zakopanego. Ostatni raz spojrzałam na Giewont i widoczny na jego wierzchołku krzyż – bez żalu, że nie weszłam na sam szczyt.

4 myśli w temacie “Wyprawa na Giewont – czyli o tym jak nic nie zdobyłam, ale było warto…”

  1. To żaden wstyd zawrócić gdy człowiek nie czuje się na siłach. Lepiej zawrócić niż się przeforsować i potem żałować. Do gór a szczególnie do Tatr trzeba mieć wielki respekt. Słyszy się różne historię o wypadkach także uważam że postąpiła Pani bardzo roztropnie zawracając bo trzeba mierzyć siły na zamiary. Nie każdy potrafi. Ja ostatnio byłam na Czerwonych Wierchach z których najwyższy szczyt miał 2122 (Krzesanica) i powiem że było ciężko naprawdę. Byłam przygotowana na tą wyprawę bo wcześniej dużo chodziłam w Pieninach a mimo to trasa z Kir do Hali Kondratowej dała mi ostro w kość. Byłam naprawdę zmęczona po tych 7 godzinach wędrówki chociaż chodzić lubię. Jeśli zaś chodzi o sam Giewont powiem że zejście z Kasprowego to przy tym zejściu z Giewontu to pryszcz. Na Kasprowym nie ma łańcuchów a zejście z Giewontu jest naprawdę ciężkie. Z tym zepsutym butem naprawdę mogła mieć Pani kłopoty na szlaku czerwonym do Doliny Strążyskiej tam jest naprawdę stromo bo szłam nim na Giewont. Zostaje mi tylko Panią pochwalić że podjęła Pani taką decyzje. Każdy Taternik by Pani to powiedział, niech Pani nie słucha ludzi. Czasem lepiej zawrócić niż narazić się na niebezpieczeństwo.

    P.S. Zdjęcia cudowne. Życzę Pani wielu wspaniałych górskich wypraw. Zapraszam do mnie ja też piszę o wyprawach górskich. To jedna z moich największych pasji.

    Polubienie

    1. Zawsze chodzę po górach tylko dla przyjemności, a nie dla przebycia określonych tras, czy zdobycia szczytów. Podczas wędrówki często zmieniam plany, jeśli czuję, że jestem zmęczona, albo jestem w gorszej formie. Nic na siłę.

      Polubienie

Dodaj komentarz